Jesteś tu:Historia / Ciekawostki historyczne / Pamiętnik

Pamiętnik


Wstawiony przez admin 26 listopad 2008

Zygmunt, Kostek i ja, zostaliśmy okrążeni przez pluton wojska rosyjskiego, około trzydziestu żołnierzy (bajcon), zrewidowali nas, szukali broni. Prowadzono nas do Gudakompie pod eskortą czterech żołnierzy, po wyjściu na otwarty teren podjechał do nas oficer z szablą w dłoni i przeklinał z taką złością, jak tylko umie jedynie ruski sołdat. Byliśmy nazywani, najdelikatniej określając, białymi bandytami. W pewnym momencie przeleciał nad nami pocisk artyleryjski, tak że aż oficer schylił się nad grzywę konia, to go nieco ostudziło i powrócił do wojska.

Po przybyciu do Gudakompi oddano nas w ręce politruka, znów rewidowano wyjmując u mnie wszystko z kieszeni. Było tam kilkanaście rubli, jak i u Zygmunta, natomiast u Kostka dotknął kieszeni bluzy, zaszeleściła jakaś kartka, ale nie wyjął. Co tam masz? – zapytał. Bumaszka - gazeta do palenia machorki. Tłumaczyliśmy, że jesteśmy miejscowi, ale nie mieliśmy żadnych dokumentów. Na podwórzu był Maciej Rurys, około 80 lat, poprosiliśmy by powiedział, że nas zna. Maciej popatrzył na nas błędnym wzrokiem i powiedział, że nas nie zna. A przecież wyglądaliśmy jak miejscowi ludzie stąd, byliśmy boso, ubrani po roboczemu. Wtedy politruk kazał mnie sprowadzić innego sąsiada, ale najbliższe gospodarstwa były puste. A tu już wojsko zaczęło ustawiać armaty. Cywilom kazano wycofać się ze wsi z bydłem, ze swoim dobytkiem, bo tu we wsi będzie front. Kazano nam zebrać konie stryja (nie wiem skąd one się tu wzięły) i wracać do swoich domów. Podziękowaliśmy, a że Kostek mieszkał u stryja, wiec zabrał konie.

Ja z Zygmuntem wróciłem do domu, zastałem tylko ojca. Mama z młodszym rodzeństwem i z krowami poszła do sąsiedniej wsi Janczuny. Nie wiedzieliśmy czy Antek wrócił do domu, postanowiliśmy sprawdzić. W połowie drogi do stryja, ujrzeliśmy pełno wojska, stanęliśmy – chcieliśmy zawrócić. Ale żołnierz zaczął machać ręką, żeby do niego iść. Podeszliśmy, aresztowana była cała rodzina stryja, nas również aresztowano, nie robili nawet rewizji. Od razu wsadzono nas do jamy, była wykopana do ubijania klepiska w stodole i budowy pieca chlebowego. Pilnowało nas dwóch żołnierzy. W tym czasie wrócił stryjeczny brat Wincenty ze śledztwa, był bardzo zły na nas, że jeszcze i my przyszliśmy. Jak się okazało, że w odległości sześciuset metrów od stryja zapaliła się chata Kodziów, żony Wincentego, Zosia zaczęła gwałtownie płakać, że jej bracia i matka się palą. Oficer zapytał Wincentego: "... czego ona tak płacze?", brat Wincentego odpowiada "... widzisz pożar? To jej matka i dwóch braci tam mieszkają", oficer odpowiedział: "...znaisz wojna szto zdziełac?" Okazało, że to Niemcy w drodze z Ejszyszek do Werenowa ostrzelali zabudowanie Kodziów i na podwórzu zabili czterech żołnierzy sowieckich. W domu byli ukryci bracia Zosi, Antoni i Władysław, którzy pod osłoną dymną uciekli z palącego się domu. Cała wina spadła na nich - Rosjanie byli przekonani, że to oni zabili Sowietów i podpalili własny dom.

Aresztowali nas wszystkich, w sumie jedenaście osób. Stryja Wincentego, brata stryjecznego Wincenta, żonę jego Zosię, dwuletniego syna Andrzeja, córkę Stasię i syna Mieczysława, Kostka Rodziewicza z matką, Michalinę Rurys, która akurat przechodziła przez podwórze stryja mnie i Zygmunta. Czekaliśmy na egzekucję. Ale kiedy Wincenty wrócił z przesłuchania, dwa samoloty i kolumna pancerna wraz z czołgami otworzyły ogień bojowy, wszystko wrzało. Nic nie było słychać, tylko jeden zagłuszający trzask artylerii i karabiny maszynowe.

Dominik Rurys. Źródło: "Pro Cultura" 4/2008

Reklama






Tłumaczenia