Jesteś tu:Informacje / Inne / Na południu ryby mają głos!

Na południu ryby mają głos!


Wstawiony przez admin 15 wrzesień 2007

Jak sprawić, by warmińskie jeziora i rzeki na nowo zaroiły się od ryb? Wbrew pozorom nie jest to takie trudne, a sprawdzonych wzorców wcale nie trzeba szukać daleko... Jakiś czas temu dałem w naszym piśmie upust swojej frustracji spowodowanej katastrofalnym rybostanem jezior i rzek Warmii. Puentą tamtego tekstu było stwierdzenie, że jak ktoś chce u nas dobrze połowić – a nie tylko posiedzieć nad wodą, bo to równie dobrze może zrobić w domowej toalecie – to pozostają mu już tylko tzw. łowiska komercyjne (brutalniejsza nazwa: stawy hodowlane).

Dlaczego nie ma na to szans na "dzikiej" wodzie? Przyczyn jest wiele – śladowe zarybienia, brak skutecznej ochrony wód, rabunkowa gospodarka rybacka, kłusownictwo, w końcu tzw. mięsiarstwo, czyli odniesione do wędkarstwa powiedzenie "chłop żywemu nie przepuści".

Tylko nurka brak

Bycie wędkarzem "komercyjnym" ma jednak pewne minusy natury estetycznej. Może się zdarzyć, że brzeg łowiska będzie wybetonowany, a pływające po wodzie kaczki – gumowe. Można trafić na nadgorliwego gospodarza, który będzie na waszych oczach "dorybiał" łowisko okazami z wiadra. Tylko nurka, który podwieszałby je na haczykach, brakuje… Dlatego ostatnio zapragnąłem czegoś ambitniejszego i rzuciłem do zaprzyjaźnionych moczykijów hasło: "Bierzemy muchówki i jedziemy nad San!". Hasło podchwycono gremialnie i ochoczo. Niestety – jak to w życiu bywa – sam pomysłodawca musiał w ostatniej chwili zrezygnować z udziału w eskapadzie. Pojechali beze mnie. I zaczęło się… Co dzień kilka SMS-ów.
Dobił mnie ten: "K-A-N-A-D-A!!! 25 lipieni ponad 30 cm każdy. Nigdy tak nie było!". Możecie sobie wyobrazić mój stan po czymś takim?! Odstukuję: "Nie Z-A-Ł-A-M-U-J mnie!!!".
Skąd raptem to wędkarskie Eldorado? Z prostego w sumie pomysłu administratora wody.

Matecznik ryb

Na fragmencie rzeki utworzono tzw. odcinek specjalny. Jest on intensywnie zarybiany i równie intensywnie kontrolowany przez patrole straży rybackiej. Jednodniowe pozwolenie na połów na takim odcinku kosztuje 70 złotych (!), a zarządca wydaje tylko 20 takich bilecików dziennie. Obowiązują drakońskie przepisy: haczyki muszą być pozbawione zadziorów, każda złowiona ryba musi bezzwłocznie wrócić do wody, a wędkarz ma obowiązek prowadzić skrupulatny rejestr połowów. Dzięki tym obostrzeniom powstało coś w rodzaju matecznika, w którym aż gotuje się od żerujących ryb. A że ryb nie obowiązują żadne umowne granice, lipienie i pstrągi rozprzestrzeniają się na całą rzekę. Ku uciesze muszkarzy – szczególnie tych, którym nie uśmiecha się płacić 70 zł za jeden dzień śmigania linką. W dobie globalizacji wieści rozchodzą się szybko i już teraz nad Sanem co rusz można się natknąć na wędkarzy z Francji. A teraz pytanie do naszych zarządców wód: czy podobnego rozwiązania nie można przeszczepić na Warmię? Szkoda, że prawdopodobnie będzie to pytanie retoryczne.

Radosław Paździorko. Przegląd Warmiński nr 4, 9/2007. Starostwo Powiatowe w Olsztynie.

Reklama






Tłumaczenia